środa, 26 listopada 2014


Życie? Do pełna, proszę!


Żyć pełnią życia. Co to oznacza?
Dziś wielu zasugerowałoby, że żyć pełnią życia to realizować każdą możliwość. Nie rezygnować z niczego. Nie wybierać.
Ale nie da się iść wszystkimi drogami naraz. Nie można przeżywać każdego wariantu swojego życia. Życie jest tylko jedno.
Zawsze coś zamiast czegoś.
I to jest wspaniałe. To pozwala skupić się. Zadecydować. Rozpocząć podróż w głąb.
Dla niektórych synonimem życia bogatego jest życie ruchliwe.
Bieg. Po powierzchni. Bez przystanków. Z oddechem, który się rwie.  
Ten bieg nie jest miarowym długodystansowym wysiłkiem. Jest serią sprintów. Zbyt szybkich, by zobaczyć przemierzany świat, zbyt wolnym jak na sprint.
Jest po nic, lecz to jest to smutniejsze nic. „Po nic” nie jest tym samym co „bez interesu”. „Po nic” czytać należy dosłownie. Dla odmiany bezinteresowność może stanowić cel.
A więc namysł. Przystanek. Oddech. Wybór. Ruch w głąb.
Ruch w głąb to jednoczesny bezruch w innych sprawach. Nieuczestniczenie w bieganinie, wyścigu, pogoni.
Zamiast karuzeli w lunaparku, zamiast tunelu strachu, zamiast montażu atrakcji – medytacja i mozolne dążenie do celu.
Żyć pełnią życia to rezygnować z wielu aktywności, to nie rozmieniać się na drobne, to być kimś więcej niż bohaterem kolorowych zdjęć zamieszczanych w internecie.
Jeśli wolno zacytować własną powieść:
  Miał swoją mantrę: „mniej, mniej…”. Może później wyjaśni się do jakich spraw to „mniej” się odnosiło, a w których nie znajdowało zastosowania. Czasem, choć rzadko, mantra przedzierzgała się w wariant „biel, biel…”. Jak biała karta, jak biały notes nieupstrzony notatkami, terminami spotkań, sprawunkami, zamierzeniami.
  Nie powtarzał: „nic, nic…”, lecz „mniej, mniej…”. To kolosalna różnica, „mniej, mniej…” jest daleko od „nic, nic…”. Blisko „nic, nic…” jest „więcej, więcej…”.