poniedziałek, 8 września 2014


To był znajomy koń


 Ładna, poruszająca scena w pożegnalnym filmie Akiry Kurosawy Jeszcze nie z 1993 roku. Emerytowany profesor i pisarz podejmuje w domu swoich byłych, dorosłych już uczniów. Czasy II wojny światowej, więc o mięso na posiłek niełatwo. Nauczyciel dowiaduje się, że dostępna jest konina. Przy stole opowiada, co spotkało go podczas zakupu.
 Gdy rzeźnik na straganie kroił mięso, oczekującemu profesorowi spojrzał w oczy przechodzący koń. Widz też ma szansę zajrzeć konikowi głęboko w oczy. Starszy pan tak oto relacjonuje tę chwilę:
 To był znajomy koń ze szkoły oficerskiej, w której uczyłem. Patrzył na mnie długo jakby pytał: „Profesorze, a cóż to pan kupuje w tym sklepie?” Poczułem się podle. Naprawdę. Chciałem zapaść się pod ziemię. A wiecie, że koń ma wielkie oczy.


czwartek, 4 września 2014


Jedną transfuzję poproszę
(tylko dla czytelników o mocnych nerwach)


 Fachowa promocja kanadyjskiego filmu La petite reine (2014) w reżyserii Alexisa Durand-Braulta. Projekcja na Festiwalu Filmów Frankofońskich w Angouleme odbiła się całkiem sporym medialnym echem także i u nas. Na rozmaitych portalach czytam nagłówki:
Skandal na festiwalu - widzowie mdleli na filmie, projekcję przerwano;
Widzowie mdleli na premierze filmu. Przez szokujące sceny;
Ekscesy na premierze filmu. Jedna osoba w szpitalu
Tylko jedna? Ale chyba nie przez zapalenie wyrostka robaczkowego?

 Widzowie opuszczają salę przed zakończeniem filmu? To od razu przywodzi mi na myśl Nieodwracalne (2002) Gaspara Noé. Scena z gaśnicą. Mało kto został na widowni. Najodważniejsi, uodpornieni… niezrównoważeni… ciekawi gwałtu na Monice Bellucci. Bo wówczas ten gwałt był niezdrowym wabikiem, ale by dotrwać do jednej makabry trzeba było przebrnąć przez inną jeszcze. Właśnie tę z gaśnicą. Prawie na początku. Najgorszą.
 Widzowie wymykają się w trakcie seansu? To przypomina mi festiwal Camerimage 2000 w Łodzi. Podczas realistycznie pokazanych walk psów koleżanki rezygnują z dalszego ciągu Amores perros (2000) Alejandra Gonzáleza Iñárritu. Ten film wygrał cały festiwal, a ponieważ studiowaliśmy filmoznawstwo skłoniło nas to do rozważań, czy krytykiem filmowym może być ktoś, kto nie jest w stanie znieść drastyczności i/lub obsceniczności w kinie.

 Dlaczego widzowie mdleli w Angouleme? Doczytuję, że słabo zrobiło im się na widok transfuzji, jakiej poddaje się główna bohaterka, kolarka.      
- Panie, to teraz już na transfuzjach mdleją? A może nie już, a jeszcze?
- Wystarczyła transfuzja? Nikomu nawet głowy nie ucięli? 
Działa tu zapewne znana zasada. Jeśli film o wampirach, kosmitach, zombiakach, samurajach, gladiatorach, to dużo można wytrzymać. Ale jeśli świat w filmie niepokojąco przypomina codzienną szarówkę i w tej szarzyźnie dzieje się coś nieprzyjemnego, o, to już można naprawdę zapalenia wyrostka robaczkowego dostać. Nawet dwóch.

 Dla tych, którzy nie mają ochoty na rzemiosła kolarskiego kulisy (napomknę, że film oparty jest na faktach) ostrzegam, że tytuł polski może nic wspólnego nie mieć z oryginalnym. Tytułowa mała królowa to określenie roweru. W jednym z artykułów możemy znaleźć wyjaśnienie – tak Francuzi mówią potocznie na rower. Zdaje mi się, że wyrażenie to najchętniej używają niektórzy tylko Francuzi, głównie chyba dziennikarze prasy sportowej, ale nie to jest najważniejsze. Najistotniejszym jest, że w języku polskim nie ma takiego powiedzonka, a więc film będzie nazywał się u nas Za wszelką cenę albo Cena zwycięstwa lub Królowa szos. A może będzie to kolejny popis błyskotliwości naszych dystrybutorów, objawi się nierzadkie zamiłowanie do parafraz i dzieło zostanie sprowadzone pod tytułem Co dwa koła, to nie jedno.    

 Czujność zalecam nie tylko tym, którzy pragną dzieła uniknąć. Warto ją zachować także, by utworu nie przegapić. Ja już nie mogę się doczekać. I założę się, że dotrwam do końca seansu.
Marzy mi się taki dialog:
- Na co bilecik? Na nocny maraton z Piłą?
- Nie, dziękuję, dzisiaj jestem w nastroju jakby lirycznym.
- A więc może amputacja? W kosmosie! W montażu równoległym z porodem mutanta pół-człowieka, pół-kosmity.
- Nie, żadnych kosmitów. Mówię przecież, że dzisiaj w grę wchodzi najwyżej lekki podmuch późnowiosennego wiatru. Dziś jestem w nastroju co najwyżej na… transfuzję.
- Służę uprzejmie.
- Czy transfuzja będzie w 3D?
- Niestety 2D.
Hmm, to prawie tak, jakby jej nie było. Trochę jak na średniowiecznej rycinie.
Ale co tam! Nie jestem gadżeciarzem. Zamawiamy.
- Z transfuzją raz!