Jedną transfuzję poproszę
(tylko dla czytelników o mocnych
nerwach)
Fachowa promocja kanadyjskiego filmu La petite reine (2014) w reżyserii
Alexisa Durand-Braulta. Projekcja na Festiwalu Filmów Frankofońskich w Angouleme
odbiła się całkiem sporym medialnym echem także i u nas. Na rozmaitych
portalach czytam nagłówki:
Skandal na festiwalu - widzowie mdleli na
filmie, projekcję przerwano;
Widzowie mdleli na premierze filmu. Przez
szokujące sceny;
Ekscesy na premierze filmu. Jedna osoba w
szpitalu
Tylko
jedna? Ale chyba nie przez zapalenie wyrostka robaczkowego?
Widzowie opuszczają salę przed zakończeniem
filmu? To od razu przywodzi mi na myśl Nieodwracalne
(2002) Gaspara Noé. Scena z gaśnicą. Mało kto został na widowni.
Najodważniejsi, uodpornieni… niezrównoważeni… ciekawi gwałtu na Monice
Bellucci. Bo wówczas ten gwałt był niezdrowym wabikiem, ale by dotrwać do
jednej makabry trzeba było przebrnąć przez inną jeszcze. Właśnie tę z gaśnicą.
Prawie na początku. Najgorszą.
Widzowie wymykają się w trakcie seansu? To
przypomina mi festiwal Camerimage 2000 w Łodzi. Podczas realistycznie
pokazanych walk psów koleżanki rezygnują z dalszego ciągu Amores perros (2000) Alejandra Gonzáleza Iñárritu. Ten film wygrał
cały festiwal, a ponieważ studiowaliśmy filmoznawstwo skłoniło nas to do
rozważań, czy krytykiem filmowym może być ktoś, kto nie jest w stanie znieść
drastyczności i/lub obsceniczności w kinie.
Dlaczego widzowie mdleli w Angouleme?
Doczytuję, że słabo zrobiło im się na widok transfuzji, jakiej poddaje się
główna bohaterka, kolarka.
-
Panie, to teraz już na transfuzjach mdleją? A może nie już, a jeszcze?
-
Wystarczyła transfuzja? Nikomu nawet głowy nie ucięli?
Działa
tu zapewne znana zasada. Jeśli film o wampirach, kosmitach, zombiakach,
samurajach, gladiatorach, to dużo można wytrzymać. Ale jeśli świat w filmie
niepokojąco przypomina codzienną szarówkę i w tej szarzyźnie dzieje się coś
nieprzyjemnego, o, to już można naprawdę zapalenia wyrostka robaczkowego
dostać. Nawet dwóch.
Dla tych, którzy nie mają ochoty na rzemiosła
kolarskiego kulisy (napomknę, że film oparty jest na faktach) ostrzegam, że
tytuł polski może nic wspólnego nie mieć z oryginalnym. Tytułowa mała królowa to określenie roweru. W
jednym z artykułów możemy znaleźć wyjaśnienie – tak Francuzi mówią potocznie na rower. Zdaje mi się, że wyrażenie
to najchętniej używają niektórzy tylko Francuzi, głównie chyba dziennikarze
prasy sportowej, ale nie to jest najważniejsze. Najistotniejszym jest, że w
języku polskim nie ma takiego powiedzonka, a więc film będzie nazywał się u nas
Za wszelką cenę albo Cena zwycięstwa lub Królowa szos. A może będzie to kolejny popis błyskotliwości naszych
dystrybutorów, objawi się nierzadkie zamiłowanie do parafraz i dzieło zostanie
sprowadzone pod tytułem Co dwa koła, to
nie jedno.
Czujność zalecam nie tylko tym, którzy pragną
dzieła uniknąć. Warto ją zachować także, by utworu nie przegapić. Ja już nie
mogę się doczekać. I założę się, że dotrwam do końca seansu.
Marzy
mi się taki dialog:
- Na
co bilecik? Na nocny maraton z Piłą?
-
Nie, dziękuję, dzisiaj jestem w nastroju jakby lirycznym.
- A
więc może amputacja? W kosmosie! W montażu równoległym z porodem mutanta
pół-człowieka, pół-kosmity.
-
Nie, żadnych kosmitów. Mówię przecież, że dzisiaj w grę wchodzi najwyżej lekki
podmuch późnowiosennego wiatru. Dziś jestem w nastroju co najwyżej na…
transfuzję.
-
Służę uprzejmie.
- Czy
transfuzja będzie w 3D?
-
Niestety 2D.
Hmm,
to prawie tak, jakby jej nie było. Trochę jak na średniowiecznej rycinie.
Ale
co tam! Nie jestem gadżeciarzem. Zamawiamy.
- Z
transfuzją raz!