czwartek, 30 października 2014


Polak czytający na liście zagrożonych gatunków


 Czy zachęcać do czytania książek?
 Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. Twierdząca. Ale czy na pewno? Dlaczego osoba szczęśliwa, spełniona, nieczytająca miałaby sięgnąć po powieść, reportaż, tomik poezji?
 Może by tak dać jej spokój. Jak również osobie nieszczęśliwej, niespełnionej, nieczytającej. Może rozsądniej nie zachęcać. Może wygodniej nie zachęcać.
 Nie prowokuję. Mam autentyczne wątpliwości, czy warto walczyć o poprawę statystyk. Czy poprawa statystyk to jakościowa (intelektualna, emocjonalna) poprawa obywateli?

 Pogląd to znany. Pamiętam, że rzucił mi się w uszy, gdy oglądałem kiedyś rozmowę z Zygmuntem Kubiakiem. Wybitną sztukę, ważkie dokonania kultury przekazuje kolejnym pokoleniom garstka, skromna grupka, procent, promil społeczeństwa. Wcale nie ogół.
 Przynależność do tej elity nie budzi mojego niesmaku, bo to elita całkowicie otwarta. Każdy może dołączyć. Tu nie ma snobizmu. 
 Jednak dla mnie powodem czytania nie jest przekazanie pałeczki następnym generacjom. Podstawowy powód to przyjemność czytania. Przyjemność! Czasem rozkosz!

 Na teoretyczny wybór, czy wolałbym, aby literaturę artystyczną czytała garstka czy wszyscy lub chociaż prawie wszyscy, odpowiadam, chciałbym, aby czytali prawie wszyscy.
 Jest to raczej utopia, ale o utopii na dwa przynajmniej sposoby można myśleć. Tak przedstawia to Karol Modzelewski w swojej autobiografii Zajeździmy kobyłę historii. Utopia to coś niemożliwego do zrealizowania, więc odrzucić należy tę mrzonkę albo utopii nie da się w pełni urzeczywistnić, ale jest to pewien idealny cel, do którego warto się zbliżać.
 To, że z dwóch teoretycznych modeli, z dwóch makiet wybieram jedną, nie znaczy jeszcze, że zaangażuję się w marsz ku jej realizacji. Gdyby sprawę strywializować można powiedzieć, że nawet jeśli chciałbym, by Polska została Mistrzem Świata w piłce nożnej, nie mam zamiaru nic robić w tym kierunku. Zresztą bardziej na sercu leży mi sport rekreacyjny niż zawodowy.
 Przy tym pamiętać należy, że w piłce nożnej i literaturze niekoniecznie o to samo chodzi.

 Załóżmy, że pomimo wszystkich tych wątpliwości (a także licznych niewypowiedzianych powyżej) przypadkiem lub celowo znajdziemy się w obozie zachęcających czy też tych, którzy chcieliby zachęcać.
 Jak zachęcać?
 Słabo robi mi się, gdy słyszę czasem w telewizji opowieści o tym, jak to wspaniale być czytelnikiem. Od tych wypowiedzi wieje nudą na kilometr. Jest to często tak ponure ględzenie, że gdybym dotąd nie zainteresował się literaturą, to z pewnością nie sięgnąłbym po żadną książkę. Z tego musi być lichy efekt.
 Już lepiej zachęcać z humorem. Już lepiej kabaretowo, telenowelowo. Bo też i pamiętajmy kogo wciągamy. Może warto zatrudnić copywriterów, duże agencje reklamowe. Niech reklamują jak chipsy, jak płyn do kąpieli, a może najlepiej jak erotyczne gadżety firmy Durex.
 Bo centralnym punktem zachęty musi być przyjemność. Trzeba kusić i uwodzić. Może nawet kłamać.
 Oczywiście ta przyjemność nie oznacza, że literatura ma być lekka i łatwa. Przyjemność jedzenia nie musi oznaczać konsumowania fast foodów.

 Niezależnie od tego jakie strategie przyjmą zachęcacze, istnieją, jak sądzę, pewne, niemalże obiektywne powody, dla których warto czytać.
Rzeczowo i zwięźle rzecz ujmując, tak przedstawiałyby się cele literatury:
- sprawiać przyjemność
- uczyć empatii
- prowokować do niezależnego i kreatywnego myślenia
- rozwijać wyobraźnię

I kilka przypisów do tej listy.
Przyjemność – już sugerowałem, że może rodzić się także z przedstawienia rzeczy nieprzyjemnych. Zmierzenie się z nimi może nieraz zrodzić znacznie intensywniejszą satysfakcję.
Empatia – w tym punkcie zawiera się obserwowanie życia z perspektyw odmiennych od naszej, zarazem umiejętność opowiedzenia innym własnej historii etc.
Myślenie – nie pouczać, tylko do pewnego punktu nauczać, a czasem wręcz nie nauczać, zawsze liczyć na aktywność czytelnika.
Wyobraźnia – po co wyobraźnia? Gdyby argumentem miała być umiejętność wymyślania i opowiadania bajek swojemu dziecku, byłby to już argument ważki. Ale wyobraźnia dotyczyć może bardzo rozmaitych dziedzin od medycyny przez informatykę aż do motoryzacji czy budowania statków kosmicznych. W naszej edukacji zanotowaliśmy w ostatnim czasie prymitywny zwrot, ku uczeniu tego, co praktyczne. Ten typ edukacji będzie hodował odtwórców, powielaczy schematów. Jeśli chcemy, aby Polacy byli wykonawcami cudzych pomysłów, nadal powinniśmy uważać, że w programie nauczania niepotrzebna jest poezja czy filozofia, a muzyka i plastyka stanowią stratę czasu. Ale jeżeli chcemy być innowacyjni, jeśli marzy nam się wynalazczość, jeśli liczymy na to, że nasi rodacy będą zmieniać świat, wytyczać nowe trendy, wówczas nie możemy pozwolić sobie na redukcję tych aktywności, które rozwijają wyobraźnię i niestandardowe myślenie.

 Tu nieco zbliżyłem się, może nawet bardzo, do tych nierzadkich, idealistycznych wywodów, jak to literatura wpływa na społeczeństwa, gdzie się czyta. Korzyści tych dowodzą badania naukowe. Często jako wzorzec podaje się kraje skandynawskie. Zastanawia mnie jednak przykład rosyjski. Rosjanie czytają więcej od nas, a mimo tego tak podatni są na propagandę. A może wcale nie są bardziej podatni od nas? Może po prostu w przeciwieństwie do nas są propagandą bombardowani? Jeśli zastanowić się, jak wielu Polaków jest gotowych uwierzyć w rozmaite spiskowe teorie dziejów, to może należy wysnuć wniosek, że to my jesteśmy bardziej naiwni.
 I kolejne pytanie. Czy czytelnicy sensacyjnych powieści, które spiskowe teorie serwują, nie są bardziej łatwowierni? A może właśnie już przyjęli szczepionkę i odróżniają prawdę od fikcji?
 Tak czy owak, szczerze wątpię, by ktoś zaczął czytać powieści, aby stać się mądrzejszym, bardziej empatycznym albo wynaleźć wehikuł do podróży w czasie. Dlatego podkreślałbym inny, akcentowany już wcześniej walor: PRZYJEMNOŚĆ!