Chcę wiedzieć mniej
Sto razy przymierzałem się do wpisu na temat
mediów. Od dawna na celowniku mam programy informacyjne. Przede wszystkim
główne, telewizyjne wydania, gdzie selekcja tematów powinna być szczególnie
staranna, gdzie najlepsi dziennikarze powinni, bo ja wiem, może przesadzam –
powinni otwierać okno na świat?
Notatki mnożyły się, pęczniały. Ciasto wciąż
rosło. Wylewało się z foremki. A foremka, jak to na blogu, nie może być zbyt
obszerna.
Kupiłem grudniowy numer Odry. Zachęciła mnie Marta Perchuć-Burzyńska, kartkując czasopismo
na antenie TVP Kultura (też medium, ale jednak inne, zupełnie inne). Kupowałem
z chętką szczególną na artykuł Tomasza Kozłowskiego Ultracharyzma
i wnerwo-newsy.
Zapisków przybywa, myśli, spostrzeżeń
przybywa. Niby czym więcej, tym lepiej, ale oczyma wyobraźni widzę, jak tekst
rozprzestrzenia się na stronie Internetowej. Zalewa ją. Przykrywa. Wydostaje
się poza jeden skromny adres. Opanowuje całą sieć. Dzwoni do mnie prezes
Internetu. Dzwonią do mnie służby specjalne rozmaitych państw (tyle że już nie
telefonicznie, a do drzwi dzwonią, z groźbą oczywistą, że jak na dzwonienie nie
zareaguję, to kolbami w drzwi załomocą).
W końcu elaborat pokonuje granice ekranu komputerowego, komputera w ogóle. Tyje
i tyje. No i co najgorsze – nikt go nie czyta.
I dlatego podjąłem męską, kobiecą decyzję. Trzeba
się zmitygować. Wynurzenia własne oraz refleksje przytaczane na temat mediów informacyjnych (a w istocie
rozrywkowych, a właściwie maszynek do robienia oglądalności, tj. pieniędzy)
muszę pokroić na plasterki. Na małych gustownych talerzykach podawać. Nie mówię,
że od razu na talerzykach Rosenthala jak truskawki w Milanówku. Ale muszą być
rozmiarów skromnych.
Pierwszy plasterek. Na dobry początek, zgodnie
ze szkołą Websterowską, cytat. Wypowie się Edward Bond, wybitny brytyjski
dramatopisarz:
Telewizja zajmuje się samymi zdarzeniami,
nie ich znaczeniem. „Kulturą” zajmuje się tylko wtedy, gdy można ją
przekształcić w miałki produkt konsumpcyjny.